poniedziałek, 17 września 2012

SŁOŃ TRĄBALSKI

Julian Tuwim

Słoń Trąbalski  


Był sobie słoń wielki - jak słoń.
Zwał się ten słoń Tomasz Trąbalski.
Wszystko, co miał, było jak słoń!
Lecz straszny był Zapominalski.

Słoniową miał głowę i nogi słoniowe,
I kły z prawdziwej kości słoniowej,
I trąbę, którą wspaniale kręcił,
Wszystko słoniowe - oprócz pamięci.


Zaprosił kolegów słoni na karty
Na wpół do czwartej.
Przychodzą - ryczą: "Dzień dobry, kolego!"
Nikt nie odpowiada,
Nie ma Trąbalskiego.
Zapomniał! Wyszedł!

Miał przyjść do państwa Krokodylów
Na filiżankę wody z Nilu:
Zapomniał! Nie przyszedł!



Ma on chłopczyka i dziewczynkę,
Miłego słonika i śliczną słoninkę.
Bardzo kocha te swoje słonięta,
Ale ich imion nie pamięta.
Synek nazywa się Biały Ząbek,
A ojciec woła: "Trąbek! Bombek!"
Córeczce na imię po prostu Kachna,
A ojciec woła: "Grubachna! Wielgachna!"

Nawet gdy własne imię wymawia,
Gdy się na przykład komuś przedstawia,
Często się myli Tomasz Trąbalski
I mówi: "Jestem Tobiasz Bimbalski".

Żonę ma taką - jakby sześć żon miał!
(Imię jej: Bania, ale zapomniał),
No i ta żona kiedyś powiada:
"Idź do doktora, niechaj cię zbada,
Niech cię wyleczy na stare lata!"

Więc zaraz poszedł - do adwokata.
Potem do szewca i rejenta.
I wszędzie mówi, że nie pamięta!

"Dobrze wiedziałem, lecz zapomniałem,
Może kto z panów wie czego chciałem?"

Błąka się, krąży, jest coraz później,
Aż do kowala trafił, do kuźni.
Ten chciał go podkuć, więc oprzytomniał,
Przypomniał sobie to co zapomniał!

Kowal go zbadał, miechem podmuchał,
Zajrzał do gardła, zajrzał do ucha,
Potem opukał młotem kowalskim
I mówi: "Wiem już, panie Trąbalski!
Co dzień na głowę wody kubełek
oraz na trąbie zrobić supełek".
I chlust go wodą! Sekundę trwało
I w supeł związał trąbę wspaniałą!

Pędem poleciał Tomasz do domu.
Żona w krzyk: "Co to?!" - "Nie mów nikomu!
To dla pamięci!" - "O czym?" - "No ... chciałem..."
- "Co chciałeś?" - "Nie wiem! Już zapomniałem!"

sobota, 13 grudnia 2008

JAK WOJTEK ZOSTAŁ STRAŻAKIEM























Lasem, łąką, polem
Biegną kręte dróżki.
Zawiodą nas one
do wsi Kozie Różki.

Ta wioska od dawna
w okolicy słynie
ze straży pożarnej
najdzielniejszej w gminie.

Mają tu strażacy
samochód czerwony.
Na szerokich kołach
Czarne lśnią opony.

Mają sprzęt strażacki,
bogaty, nie skąpy:
drabiny, gaśnice,
sikawki i pompy.

Wszystko zawsze działa
Sprawnie jak należy.
A strażacy tutaj –
To sam kwiat młodzieży.

Zgrabni, silni, młodzi,
Opaleni chłopcy.
Dumni są z nich swoi,
A chwalą ich obcy.

Każdy z nich ma mundur,
Toporek ze stali
I hełm, w którym słońce
Złotą świeczkę pali.

W środku wioski stoi
dom nie byle jaki –
strażacka remiza.
Napis tam jest taki:

OCHOTNICZA STRAŻ POŻARNA
we wsi KOZIE RÓŻKI


















Bije dzwon na alarm.
Już śpieszą strażacy –
Czasem w nocy - ze snu
Czasem w dzień – od pracy.

W strażackiej remizie
Wieczorem w sobotę lśni klarnet srebrzysty,
Puzony lśnią złote.
I talerz o talerz
Uderza znienacka.



Nie lubi próżnować
Orkiestra strażacka.

Tuż, tuż przy orkiestrze
Siadł Wojtek na ławie.
Przygląda się bacznie
strażackiej zabawie.

Hej, strażacy ochotnicy,
znani w całej okolicy!
Oto mały Wojtek marzy,
żeby z wami służyć w straży:

Chciałbym gasić z wami ogień,
Nieść ratunek, nie znać trwogi...

Myśli o tym w dzień, a nocą
Śni o hełmach, co się złocą.
Poradzili więc Wojtkowi weseli strażacy,
Żeby poszedł do kowala.
Kowal Bonifacy
Jest tu komendantem
Strażackiej drużyny.
Serce złote, dusza szczera,
Chociaż groźny z miny...

Kowal wąsa kręci:

Cenię twoje chęci!

Palec wzniósł do góry,
Patrzy na chłopaka:

Jeszcześ mi za mały
Smyku na strażaka.

Rusza kowal wąsem,
A wąs miał jak wiecha.

Będziesz w straży,
Gdy się z Wojtka
Przemienisz w Wojciecha!

Wraca Wojtek do domu...
Gdy zasypia tak myśli:

Niech mi w nocy się przyśni
Wóz strażacki
I jeszcze, że gram pięknie w orkiestrze


Poszli w pole starsi, młodzież
Wojtek został sam w ogrodzie.
Wtem – zagrzmiało niedaleko.
Okolicą
echo dudni.
Będzie burza
przed południem!
Błyskawice tną jak baty,
Aż drżą szyby w oknach chaty.

Wtem: huk!
Czy to świat się wali
Pożar! Pożar!
Dom się pali!
Echo grzmotem odpowiada.
Piorun trafił w dom sąsiada!...

Już ogień na strzechę
wdziera się zdradziecko.
Naraz słyszy Wojtek:
W izbie płacze dziecko.

To w płonącym domu
w łóżeczku z wikliny
obudził się Henio,
sąsiadowy synek.
Ani jednej chwili
Nie ma do stracenia!
Brzdęk! Wybita szyba.
Wyniósł Wojtek Henia.

Trzeszczą suche belki,
Pułap w izbie płonie.
Teraz do remizy!
Wojtek jest przy dzwonie!
Bim-bam! Na ratunek!
Bije dzwon na alarm.
Żniwiarze głos dzwonu usłyszeli z dala.

Już biegną strażacy.
Przerwana robota.
Samochód z remizy
wyskoczył przez wrota.
I warczy i pędzi,
Aż pył bije w oczy.
A Wojtek wciąż dzwoni:

Ratunku! Pomocy!

Pożar ugaszony.
Dzielni są strażacy!

Kto dzwonił na alarm?
Pyta Bonifacy.
I pytają ludzie:

Kto małego Henia
Wyniósł w czasie burzy
Z dymu i płomienia?

To Wojtek! To Wojtek!

Ktoś nagle zawołał
Otoczyli ludzie Wojtusia dokoła.
Ściskają mu ręce,
Wołają:

Niech żyje!!!

Serduszko Wojtusia radośnie dziś bije...

Ujrzał Wojtek z dala
Sam komendant straży.
Podchodzi do chłopca
Z uśmiechem na twarzy.
Ściska dłoń, wąs gładzi.
A wąs miał jak wiecha.

Czyn ten ciebie Wojtku,
Przemienił w Wojciecha.

Niech się wszyscy wkoło
Dowiedzą dziś o tym:
Czeka cię nagroda,
Hełm strażacki, złoty.

Będziesz Wojtku służył
W ochotniczej straży
I pojedziesz z nami,
Gdy pożar się zdarzy.

Wraca Wojtek do domu.
Idzie dróżką znajomą.
Jest wesoły, szczęśliwy:

Strażak ze mnie prawdziwy!

Spójrzcie: pędzi drogą
Straży oddział chwacki.
Wojtek jedzie pierwszy,
Gra sygnał strażacki.

Pędzi straż pożarna
Przez drogi i dróżki.
Wybiegają z domów
całe Kozie Różki.
Wojtek – strażak siedzi
tuż przy Bonifacym.

Patrzcie, patrzcie, ludzie,
To nasi strażacy!
Śpieszą na ratunek.
Uciekajmy z drogi!
Niech żyją strażacy,
Co nie znają trwogi!!!